Jesteś tutaj

Góry Bialskie i Złote - Relacja

Pierwszy raz z SKT-em, czyli relacja z wyprawy w Góry Bialskie i Złote, po Koronę Gór Polskich

Fot.1 W drodze

 

Każda wyprawa w góry zaczyna się od podróży, nie dotyczy to tylko nielicznych szczęśliwców na stałe w nich mieszkających. Nasza podróż zaczęła się w klasycznym polskim pociągu, głośnym jak siklawa po wiosennych roztopach, z pewnością wolniejszym od burzowego wichru, ale za to o podłogach i ścianach lekkich jak świerkowa żywica. Takie niecodzienne doznania audiowizualne skutecznie utuliły do snu część towarzystwa, jednak między “żywszą” częścią podróżników zaczęły się nawiązywać pierwsze dyskusje oraz pojawiły się uwagi, co do czekającej nas trasy i pogody. Był to mój pierwszy wyjazd ze Studenckim Klubem Turystycznym Politechniki Wrocławskiej. Jechałem nie znając tam nikogo, jednocześnie mając pewność, że trafiłem we właściwe miejsce. Istnieje bowiem niezwykła zależność między miłością do gór, skłonnością do żartów, uśmiechów, czerpania z życia pełnymi garściami, pozytywnym nastawieniem do życia. Można powiedzieć, że jest to cecha wspólna ludzi, dla których w górach jest wszystko. co kochają. Już pierwsze chwile w pociągu potwierdziły ją potwierdziły, zwiększając apetyt na więcej.

 

Fot.2 Widok na Czarną Górę

 

Po krótkiej jeździe “luksusowym autokarem turystycznym” dotarliśmy do Lądka Zdroju, który powitał nas pierwszymi płatkami śniegu tej zimy. Po ostatnich zakupach wreszcie wyruszamy. To piękny widok, gdy grupa ponad 30 młodych ludzi, uśmiechniętych od ucha do ucha udaje się w góry-  w miejsce, które pozwala walczyć z własnymi słabościami, umacnia i tworzy przyjaźnie, koi skołatane nerwy. Chwila żwawego marszu w otoczeniu strzelistych świerków, przy akompaniamencie wiatru śpiewającego w ich koronach i dotarliśmy do punktu widokowego na górze Trojak wznoszącej się 766 metrów nad poziomem odległej, szumiącej i niespokojnej tafli pachnącego solą i wolnością Morza Bałtyckiego. Z wyniosłego ostańca skalnego naszym oczom ukazała się przepiękna panorama Kotliny Kłodzkiej, z górującym nad wszystkim Śnieżnikiem ubranym w białą, śniegową czapeczką, z Czarną Górą i Żmijowcem okręconymi śnieżnymi wstążkami tras narciarskich. Termosy poszły w ruch, dookoła zaczął roztaczać się zapach gorącej herbaty zmieszanej z innymi miłymi aromatami, a każdy łyk spożytych tam napojów dawał nam siły na dalsze wojaże, rozgrzewał zdecydowanie lepiej, niż zwykły gorący napar. Tobie drogi czytelniku zostawiam już przyjemność rozwiązania tej zagadki, cóż działało tak kojąco na naszych wędrowców . Po tym krótkim popasie, paru pamiątkowych zdjęciach, ruszyliśmy dalej, szturmować ruiny zamku Karpień. Raźnym krokiem, ze strzelającymi spod butów kamyczkami pokonaliśmy terenowe trudności i stanęliśmy wśród średniowiecznych murów, a w nagrodę nad naszymi głowami zaświeciło słońce. Chwila na zapoznanie się z ciekawą historią tego miejsca i ruszyliśmy dalej, zielonym szlakiem granicznym w kierunku najwyższego szczytu gór złotych, Kowadła (989m). Tego dnia wąska ścieżynka wijąca się nad Doliną Górnej Białej Lądeckiej była niemym świadkiem nowo zawieranych znajomości, wybuchów radosnego śmiechu, przeróżnych gier i wesołych harców.  Myślę, że po spotkaniu z naszą gromadką niejeden leśny stwór pogodniej patrzy w przyszłość, wie, że nie zginęła jeszcze brać studencka, która nadal czerpie radość ze spraw prostych, które wszak w swej prostocie są piękne. Brać, która przyjmie w swoje gościnne progi każdego spragnionego towarzystwa, ciepła i górskich opowieści włóczykija. Zapadająca noc nie była dla nas jakąkolwiek przeszkodą, założyliśmy czołówki i staliśmy się długaśną, świecącą gąsienicą w ciemnym, cichym lesie, pachnącym igliwiem, żywicą i świeżym górskim powietrzem, które dla naszych płuc było jakże rozkoszną odmianą od miejskiego smogu. Szczyt Kowadła skąpany był w blasku gwiazd i księżyca dodatkowo wzmacnianym przez skrzypiący pod butami zmrożony śnieg. Rozcierając zmarznięte dłonie i czując na policzkach igiełki mroźnego powietrza podziwialiśmy rozświetlone wsie i miasteczka w dolinach. Był to widok, który napełnił nasze serca spokojem, w sam raz przed czekającym nas śliskim zejściem między kamieniami. Gdy dotarliśmy do Bielic, Dolnośląskiego krańca świata, czuliśmy się naprawdę szczęśliwi, jednak każdy z nas marzył już o ciepłym prysznicu, gorącym obiadku i odpoczynku przy trzaskającym kominku. Co ciekawe, choć Bielice składają się tylko z 13 numerów i mają kilkudziesięciu mieszkańców prężnie działa tam uniwersytet, którego grono pedagogiczne tworzą zapraszani profesorowie zajmujący się najróżniejszymi dziedzinami nauki.  Jego siedzibą jest chatka u Majów, która na ten weekend została przez nas opanowana. Jest to niezwykle klimatyczny pensjonat, którego największym atutem była z pewnością wielka sala z kominkiem, wygodnymi stołami wprost stworzonymi do wieczornych biesiad oraz suszącymi się pod powałą ziołami, co nadawało temu miejscu przytulny klimat. Oczywiście miła obsługa oraz wygodne łózko nie były bez znaczenia. By opisać wszystkie wydarzenia tego wieczoru należałoby napisać odrębną opowieść, wspomnę, zatem tylko, iż wspólne gry, zabawy, świętowanie urodzin Michała, śpiewy przy gitarze i dyskusje na tematy wszelakie, choć często związane z górami trwały aż do godziny, o której latem przy ognisku śpiewa się „Blues o czwartej nad ranem”. Niestety, jak to często bywa nie obyło się bez ofiar, konkretnie ofiary wrzątku z termosu, na szczęście świeży, mroźny śnieg zapobiegł trwałym obrażeniom. Całe szczęście, że to jedyny taki groźny moment tego wyjazdu. Kto nie był i nie przeżył tego wieczoru niech żałuje i następnym razem wraz z SKT w góry podróżuje!

 

Fot.3

 

Niedzielny poranek w Bielicach powitał nas mroźnym powietrzem, słońcem prześwitującym zza chmur i świeżym śniegiem skrzypiącym pod butami. Spora część naszej grupy postanowiła dokonać ataku szczytowego na Rudawiec (1112m) szczyt nie byle jaki, bo zaliczający się do korony gór Polski jako najwyższy punkt Gór Bialskich. Droga na górę początkowo prowadziła wzdłuż szemrzącej Białej Lądeckiej, by później zacząć się wspinać coraz stromiej zboczami Rudawca. Po pokonaniu głównego podejścia weszliśmy do rezerwatu „Puszcza Śnieżnej Białki”, gdzie ścieżka prowadziła wśród prastarych jaworów i świerków tworząc doprawdy mistyczną atmosferę, z łatwością można się było w myślach przenieść do czasów, gdy cała Europa pokryta była taką dziewiczą puszczą, nieskażoną jeszcze działalnością człowieka. Sam Rudawiec okazał się po prostu śródleśną polanką otoczoną świerkami, pokrytą jagodzin okrytych śniegową kołderką. Po pamiątkowym zdjęciu, zjedzeniu paru garści śniegu prosto z chmurki i łyku ogniście ciepłych napojów wróciliśmy do leniuchów czekających na nas w dolinie. Po połączeniu się z resztą zboczyliśmy z wyznaczonych szlaków turystycznych i polegając na naszych umiejętnościach czytania mapy wyruszyliśmy w kierunku Stronia Śląskiego. Co prawda żadnego szczytu później nie zdobyliśmy, ale za to wykorzystaliśmy ten czas na to, co studentom wychodzi doskonale, czyli żarty, śmiech, pogawędki i inne przyjacielskie uciechy. Po paru godzinach wędrówki przez świerkowe lasy dotarliśmy do szerokiej polany, skąd naszym oczom ukazała się panorama na Góry Złote i leżące w dolinie miasteczko, które było naszym celem. Równy i łagodny stok, pokryty burą trawą aż się prosił, aby zbiec z niego „z górki na pazurki”, czego oczywiście nie omieszkaliśmy uczynić. Doprowadził nas do Stronia. I tak oto wszystko, co dobre niestety ma swój koniec.  Autobus zawiózł nas na Kłodzko Główne, gdzie wesołe towarzystwo zapakowało się na sam koniec „polskiego TGV”, który wtoczył się z głośnym stukotem na stację. Oczywiście podróż powrotna bez umilania innym pasażerom czasu za pomocą gitary i chóru kilkudziesięciu głosów śpiewających, byłaby podróżą straconą. Niestety każda minuta tej przyjemnej jazdy zbliżała nas do Wrocławia i szarości dnia codziennego, dlatego w naszych głowach zaczęły powoli kiełkować pomysły przyszłych wypraw w miejsca, w których możemy być sobą, być razem, być po prostu szczęśliwi.

Z mojej strony zapamiętam ten wyjazd w samych superlatywach i mogę z czystym sumieniem gorąco polecić wyjazdy ze Studenckim Klubem Turystycznym każdemu, kto kocha góry i podróże lub po prostu chciałby poznać wspaniałych, serdecznych ludzi.  

Fot.4 Ruiny zamku Karpień