Jesteś tutaj

Biegówki w Jakuszycach - 13-14 lutego - Relacja

Skrzyżowanie. fot. Szymon Szymczak

Narty biegowe i śnieg potrafią sprawić bardzo dużo radości. Przekonałam się o tym podczas wyjazdu na biegówki organizowanego, już drugi rok z rzędu, przez biegowego wymiatacza Szymona Szymczaka. 

Zdecydowana większość ekipy jeździła po malowniczych szlakach Gór Izerskich już od piątkowego przedpołudnia, ja niestety mogłam się do nich dołączyć dopiero wieczorem. Dlatego z lekką zazdrością słuchałam przy herbacie w Chatce Robaczka opowieści tych, dla których nie był to już pierwszy raz oraz takich, co – podobnie jak ja – mieli więcej entuzjazmu, niż doświadczenia. W sobotę radość na myśl o powrocie na Polanę Jakuszycką (byłam na tego typu wyjeździe w tamtym roku) pomogła mi wstać o wpół do siódmej, zjeść – z wciąć pół zamkniętymi oczami – śniadanie i powędrować razem z resztą naszej wesołej gromady na stację Szklarska Poręba Huta. Stamtąd nowy luksusowy pociąg czeskich kolei zabrał nas na Polanę. W drewnianej wypożyczalni dobraliśmy sobie buty i narty, a następnie, już na śniegu, słuchaliśmy szymonowego wprowadzenia do biegówek. Ćwiczyliśmy upadki (niestety w okolicy nie było miękkiego puchu), jazdę w torach i zjazdy. Te ostatnie budziły najwięcej emocji, szczególnie, gdy ktoś – tak jak ja – nie mógł się zatrzymać. Szymon upewnił się, czy wszystko wiemy i ogłosił, ze będą dwie trasy. Dłuższą miał prowadzić on, krótszą jego żona Ania i Weronika Woronicz. Miałam dużo energii i zapału, więc wybrałam tą pierwszą. Początkowo jednak jechaliśmy wszyscy razem. Pierwszym punktem na naszej trasie była Kopalnia Stanisław, na której wzgórze trzeba było lekko podejść, co wynagrodził nam potem kilkuminutowy zjazd (tym razem udało mi się zatrzymać). 

Na Rozdrożu pod Cichą Równią podzieliliśmy się tak, by różnymi drogami dojechać do schroniska Orle. Ekipa z dłuższej trasy niedługo potem podzieliła się na dwie inne opcje – większość wybrała zjazd pełnym zakrętów „Samolotem”, natomiast  ja i Gaweł pomknęliśmy spokojniejszą trasą, choć nie brakował na niej zjazdów. W Orle, tradycyjnie o tej porze roku, był tłok, więc w środku z trudem można było znaleźć miejsce przy stole, a na zewnątrz stały rzędy nart. Nasza grupa, po opróżnieniu zawartości swoich termosów, zjedzeniu garści bakali i kilku czekolad, ruszyła na trasę. Ekipa od krótszej drogi, jakimś cudem, znalazła miejsce w schronisku i zaległa tam na dłuższą chwilę. Wszyscy spotkaliśmy się pod koniec odcinka z Orle na Polanę Jakuszycką, skąd pociągiem wróciliśmy do Chatki Robaczka w Szklarskiej. Tam od progu przywitał nas zapach świeżo upieczonego ciasta. Kruche z jagodami niebawem wylądowało na niejednym talerzu. Przy kuchence w sali wspólnej zaczął się ruch. Jedni smażyli naleśniki, inni robili ryby w cieście albo odgrzewali schabowe. A gdy już wszyscy się najedli, razem z dwoma Aniami i Michałem Stalmachem zabraliśmy się za przygotowywanie grzańca. Nasz aromatyczny napój posmakował samemu Robaczkowi, który - w tajemnicy przed swoją siostra – wypił kilka filiżanek. Został z nami przy stole na dłuższą chwilę, żartował i śmiał się. Wesoły nastrój utrzymał się przez resztę wieczoru. Najwytrwalsi opowiadali kawały do wpół do drugiej.  

Wszyscy. fot. Szymon Szymczak

Nazajutrz plany były różne. Niestrudzeni (i być może niepoobijani) narciarze pojechali razem z Szymonem na Polanę. Strudzeni i poobijani oraz niepoobijani, ale z planami na dalszą częścią dnia we Wrocławiu albo poszli na spacer po górach, albo od razu pojechali do domu.

Na długo zapamiętam ten wyjazd. Nie przez wielkiego siniaka na lewej nodze, a przez zapał wszystkich do jeżdżenia. Fajnie było zobaczyć nowe osoby – mam nadzieję, że wybierzecie się z nami na kolejny – niekoniecznie biegowy – wyjazd. Pozdrawiam też ekipę z Night Runners. Aktywni wrocławscy biegacze postanowili tym razem pobiegać z nami po górach. Chociaż robiłam to już kilka razy, dziękuję Szymonowi za świetną organizację i ojcowską – względem nas wszystkich – opiekę.

Za rok też będę!
Alina Urbaniak